Druga kolejka ALF w Nowej Wsi (ZDJĘCIA)

_DSCN0925 (1)Zapraszamy do lektury z II kolejki Amatorskiej Ligi Futbolowej, która odbyła się w dniach 3 i 4 kwietnia 2014 roku w Nowej Wsi.

Orlik Nowa Wieś: New Village Stadium

3.04.2014

Orzeł – Chłopaki z Ośki  8:7

Orły, mecz z chłopakami z Ośki zaczęły wyjątkowo niskim i cienkim lotem, stąd dominacja utytułowanego beniaminka z Kęt w pierwszej połowie nie podlegała dyskusji. Kęczanie grali szybko, dynamicznie i z polotem, w każdym miejscu boiskowych starć wyprzedzając rywala o krok (taki – na przykład – Jakub Januszyk, grający „ostatniego” w obronie  nie dość, że kompletnie wyłączył z gry swego imiennika, najlepszego snajpera walczaków, Jakuba Migdałka, to jeszcze potrafił podpiąć się pod ofensywne akcje kolegów i strzelać bramki..i to jakie – patrz: 13 minuta, sprytny, precyzyjny lob z połowy boiska za „kołnierz” Kamila Forysia!). Dla tak usposobionego rywala orły, w pierwszej połowie, były tylko tłem.. Nieporadnym i przygaszonym. Zresztą wynik 5:1 dla chłopaków, po 25 minutach gry mówi sam za siebie. I gdy  kibice – całkiem serio – zaczęli się zastanawiać czy walczaki aby nie polegną w dwucyfrowym rozmiarze nastąpiła niesamowita metamorfoza!  Zaraz po wznowieniu gry pokazał się Marcin Nowak zdobywając drugiego gola dla swojej drużyny; i chociaż w chwilę później, po niefrasobliwej zabawie Tomasza Matuśniaka, piłkę przejął i skierował do bramki Jacek Kuder, znowu dając, zdawałoby się bezpieczną przewagę Ośce, to przebudzonych orłów nic już nie mogło zatrzymać. Kolejno na listę strzelców wpisywali się: Krzysztof Mitoraj, Migdałek i ponownie Migdałek (Kuba wreszcie zaczął grać tak jak potrafi). Szósta bramka to trafienie samobójcze, a siódma, dająca prowadzenie ekipie walczaków, była ponownie dziełem Migdałka, który zdecydował się na „przebój”  z połowy boiska. W tym momencie wydawało się, że emocji i zmian klimatu jest aż nadto i że na tym się skończy, bo drużyny ostrożnie okopią się na swoich pozycjach i dobrną do końca w remisowym „porozumieniu”. Nic z tych rzeczy! Wielki i dramatyczny finał rozegrał się w ostatniej minucie meczu. Kto nie był i nie widział, niech żałuje. Na 30 sekund przed końcowym gwizdkiem Januszyk z rzutu wolnego technicznym, płaskim strzałem, doprowadził do remisu i Ośka złapawszy „drugi oddech”  poszła za ciosem. 15 sekund do końca. Kontra. Trzy na jeden. Piękne rozklepanie, ale przy ostatnim, decydującym podaniu, które absolutnie miało pogrążyć walczaków, piłka zostaje zgubiona! 5 sekund. Rywal kontratakuje. Piłki nie gubi i gorsze, pakuje ją do siatki. W ostatniej sekundzie.

Drink Team – Bianconerri  3:3

Mecz z pewnym podtekstem, bo jakby nie było, naprzeciw siebie stanęli zawodnicy, którzy jeszcze nie tak dawno występowali – noga w nogę – „pod jednym sztandarem”, a których to  ścieżki – w atmosferze narastających animozji i pretensji – zaczęły coraz bardziej rozjeżdżać się, by w kulminacyjnym momencie wybuchnąć secesją i powstaniem na bieżący sezon ALF  dwóch niezależnych bytów: Drink Team i Bianconerrich.

W pierwszej połowie zdecydowanie więcej powodów do zadowolenia miały zebry. Nie dość, że grały składniej i bardziej pomysłowo (podobać się mogły nowe nabytki) to jeszcze  wysoko, 3:0,  prowadziły po trafieniach Mateusza Królickiego, Mariusza Bułasia i Szymona Karpińskiego. W drugiej odsłonie szybko zdobyta przez Dawida „Grubego” Wojdaszkę bramka, sprawiła, że drinkersi odzyskali wiarę i zaczęli gonić stracony czas oraz..wynik. I warto było –  Kamil Leśniak po przechwycie jednego z „bezpańskich” podań, zabrał się z piłką i minąwszy bramkarza ładnym zwodem ciałem strzelił kontaktowego gola. Dramat zebr rozegrał się w ostatniej akcji meczu. Piszę dramat, bo przecież strata bramki w ostatnich sekundach na orlikowym boisku to niemal chleb powszedni – ale  strata w  t a k i c h  okolicznościach.. to naprawdę dramat. Dlaczego?  Otóż nowy i nieobeznany z przepisami  golkiper zebr, zapewne przez  niedoinformowanie, popełnił „głupi” błąd przy wyprowadzaniu piłki od bramki; zamiast wyrzucić ją ręką, pozbył się jej uderzając „z buta”. Regulaminową karą za to przewinienie jest rzut wolny pośredni z linii „szesnastki”. Wojtek Zacny uderzył mocno w światło bramki i  – niech mnie ktoś poprawi jeśli się mylę! –  piłka po palcach interweniującego bramkarza wpadła do siatki, a gdyby nie interweniował to.. gola by nie było – wszak  był to rzut wolny pośredni.. Tym sposobem trzy. pewne punkty poszły się „paść”… I jak tu nie mówić o dramacie?!?

KCP Team – Kojoty 1:3

Czasu na rozgrywanie jakichś piłkarskich szachów nie było, bo już w drugiej minucie Arek Orlicki po efektownym rajdzie, obsłużył wychodzącego z lewej flanki Adriana Pękalę i na liczniku stada pojawiło się pierwsze „oczko”. Stracony gol wprowadził KCP Team w stan tradycyjnej nerwowości (żółta kartka dla Mateusza Błasiaka i żółta plus żółta, dało czerwoną dla Michała Pietrzykowskiego – tradycyjnie za krytykowanie sędziego), a  kojoty dalej  grały „swoje”. Mądrze, z pierwszego uderzenia – w pionie i poziomie – rozgrywały piłkę na swoim przedpolu (Orlicki, Ferreri)  w odpowiednim momencie decydując się na wyjście z groźna kontrą. To mogło się podobać, ale bramek nie przynosiło, bo Wojtek Wiktor, golkiper muzyków, bronił tego dnia jak natchniony. Co nie udało się kojotom, udało się KCP Team – w 15 minucie meczu Tomek Bies, po prostym błędzie obrońcy, doprowadził do remisu. Odpowiedź była błyskawiczna. W tejże samej 15 minucie Mateusz Majda pokonał strzałem z prawego skrzydła po raz drugi Wiktora.

W drugiej odsłonie muzycy mając przysłowiowy „nóż na gardle” zaatakowali i rozpoczęli ostrzał bramki Marka Suchockiego (potężne uderzenie Błasiaka „po bramkarzu” w słupek, główka Rafała Janosza tuż nad poprzeczka), przeprowadzili też  kilka swoich klasycznych, szybkich kontr z głębi pola, niestety niewykorzystanych przez  Biesa (w najlepszej zaliczył słupek!). 40 minut okazała się być kluczowa dla tego spotkania. Daniel Ferreri przechwycił podanie pasów, zagrał precyzyjnie do Kuby Gawła, a najlepszemu strzelcowi kojotów nie pozostało nic innego jak umieścić ją w siatce.3:1 . I taki wynik ostał się już do końca meczu.

Porażka mistrzów ALF, i Zdobywcy Pucharu Obojga Orlików, nie załamała, bo jak bardzo powiedział ich kapitan Wojtek Wiktor: „No trudno..przegraliśmy,ale liczę na to, że liga będzie w tym sezonie bardziej wyrównana i wszyscy będą gubić punkty..tak, że gramy dalej..:-)”

Też na to liczę, i – nawet więcej!  – mam przekonanie, graniczące z pewnością, że tak się stanie!

4.04.2013

Bajer – K3  1:4

Bajeranci od zarania dziejów ma kłopoty ze składem, stąd też absencja z powodu poważnych kontuzji dotychczasowych pewniaków Marcina Bloka i  Roberta Szłapy to był dla nich poważny i bolesny cios. Zaczęli w szóstkę czyli w tylu, ilu udało się zebrać na New Village Stadium (mecz zresztą rozpoczął się z małym poślizgiem, bo zarówno sędzia zawodów jak i księgarze okazali wyrozumiałość i pozwolili Andrzejowi  Sadlikowi wysłać z komórki ostatnie rozpaczliwe wici do nieobecnych kolegów,  niestety bez odzewu). Bajer to jednak Bajer. Przyzwyczajony do takich ekstremalnych sytuacji nigdy nie pęka. I przez pierwsze 20 minut piłkarsko nie pęknął. Ciężar rozgrywania i ekonomicznego gospodarzenia siłami wzięła na siebie dwójka  najbardziej kreatywnych zawodników zespołu: Mateusz Gąsiorek i Adrian Majkuciński. Bajer grał mądrze, Bajer szanował piłkę, grał nią ( przez mniej biegał) i ..”kąsał”  – niestety bez wymiernego rezultatu. W samej końcówce pierwszej połowy wymiernie za to „ukąsiły” czarne koszule. Łukasz Kruk płaskim strzałem pokonał bramkarza rywali i dał swojej ekipie skromne prowadzenie.

 W drugiej odsłonie zmęczenie bajerantów było coraz bardziej widoczne i mimo , że do końca toczyli twardy bój – za od organizatora czapka z głowy! –  to od utraty dalszych bramek się nie wywinęli (dwa gole Kruka i jeden Jakuba Hinza). Ostatecznie Bajer poległ 4:1, ale była to honorowa porażka.

Włatcy Stadionuf  –  Oldboys-Beskid Andrychów  2:1

Dla włatcuf mecz-bitwa. Dla Beskidu też. Włatcy grają ostro. Beskidowcy też (po dłuższej absencji  po do składu oldbojów powrócili „wojownicy”: Ryłko, Wątroba i Z. Mizera; temu ostatniemu, tuż przed meczem, sugerowałem nawet, by dawkował sobie adrenalinę w rozsądnych ilościach, bo ostatnimi czasy miał przez nią ma chroniczne problemy z dotrwaniem do końca meczów, ale Zyga jak to Zyga,  z rozbrajającą szczerością odparł, że adrenalina musi być, a nawet musi być jej dużo. I  słowa dotrzymał, a że skończyło się to tylko jedną, zwykłą żółtą kartką i jednym wykluczeniem? Hmm.. niech dziękuję trzymającym go w ryzach kolegom). Poza tym i jedni i drudzy nie cierpią przegrywać. Czyli mówiąc  krótko: mecz  podwyższonego ryzyka.

Oba zespoły spotkanie zaczęły nadzwyczaj ostrożnie, z respektem. Stąd bezpieczne granie, bez kombinowania, z prostopadłymi, nieskomplikowanymi i niestety mało precyzyjnymi wrzutkami z głębi pola „na walkę”, kończącymi się najczęściej na rękawicach bramkarzy. Potem walki, na całej długości i szerokości boiska, było – owszem – sporo, ale „soli piłkarskiej czyli strzałów i bramek niewiele (dwa groźne uderzenia Zygmunta Mizery z rogu, atomowe uderzenie Ryłki pierwszej piłki nad poprzeczką). Jedyna bramka w pierwszej  padła na minutę przed końcem pierwszej połowy. Po faulu  bramkarza Żydka na szarżującym Wacku Faronie, gola dla kotłów zdobył z rzutu karnego Kamil Kasperczyk.

Druga połowa zaczęła się od frontalnego ataku oldbojów. Znakomite sytuacje – w 1 i 3 minucie –  zmarnował najmłodszy (?) nabytki starszych panów (nazwiska nie podam, bo zagapiłem się i nie umieściłem w notatkach); po jego uderzeniach z pięciu i z dwóch metrów, piłka raz wylądowała na bramkarzu, raz przeszła obok słupka.  W odpowiedzi – też nowy nabytek, tyle, że kotłów – Mateusz Gębołyś zmarnował wyborną „setkę”. W pełni zrehabilitował się za tą wpadkę w 42 minucie; po indywidualnej akcji posłał piłkę do siatki obok wychodzącego bramkarza. 2:0 dla włatcuf.. to już była solidna zaliczka. Andrychowianie nie zamierzali jednak rezygnować – Łukasz Lachendro po efektownym „kółeczku” posłał piłkę z połowy boiska w poprzeczkę, a na 5 minut przed końcem meczu Józef Ryłko był precyzyjniejszy i zdobył kontaktowego gola. Ostry mecz jeszcze bardziej się zaostrzył ( bliskie spotkanie pierwszego stopnia zaliczył w boiskowej przepychance kapitan Legień, ale zębów nie stracił),faule zaczęły mnożyć się jak króliki, na całe szczęście obyło się bez fizycznych przesileń.

Po dobrym, momentami nawet bardzo dobrym, meczu Włatcy Stadionuf pokonali starszych panów ( duża zasługa w tym broniącego, ale także cały czas sterującego werbalnie poczynaniami kolegów Marcina „Kopcika” Kopty) i mogą dopisać sobie kolejne 3 punkty. Beskid? Na porażkę na pewno nie zasłużył, ale w okrutnym futbolu liczą się celne trafienia do siatki, nie zasługi.

PS. po wiktorii uszczęśliwione kotły,  biesiadowały i radowały się na New Village Stadium niemal do zgaszenia świateł (patrz: facebook władcy stadionuf ).

Ultras Kęty – Niezniszczalni 13:2

Niespodzianki nie było i zapewne nikt takowej się nie spodziewał. Ultrasi zagrali najwyżej na pół gwizdka, niezniszczalni na cały i skończyło się jak się skończyło..Chociaż nie! Było kilka nielicznych momentów, w których to ekipa Krzysztofa Szumowskiego musowo powinni strzelić bramkę, a jednak – okazało się: niezniszczalny potrafią! – nie zdobyła. Myślę choćby o 11 minucie meczu, kiedy to w totalnym kłębowisku na przedpolu ultrasów piłka po strzale odbiła się od wewnętrznej części poprzeczki, wyszła w pole, a jedna i druga dobitka z metra nie przyniosła efektu. W tym monotematycznym pojedynku poszalał sobie Dominik Nycz ( 5 bramek), a z reporterskiego obowiązku odnotować trzeba powrót na New Village Stadium po długiej przerwie Artura Harata (efektowna bramka!) i – po jeszcze dłuższej – Wojtka Binkowskiego. Do Niezniszczalnych.

 

 

 

 

Paweł /foto: Mariusz Bułaś

Ten wpis został opublikowany w kategorii Aktualności, Inne, Społeczne, Sportowe i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Czas na wpisanie wyniku operacji minął. Proszę przeładować CAPTCHA za pomocą ikonki (strzałki).

*